Weekend w Poznaniu – osiem restauracji w dwa dni
Wyjazd na konferencję dla blogerów był pretekstem aby spędzić ostatni weekend w Poznaniu i przy tej okazji odwiedzić kilka nowych dla mnie miejsc. Na mojej liście były trzy restauracje, które bardzo chciałam odwiedzić. W końcu przez pogodę i sytuację w Starym Browarze trafiłam do siedmiu, nie – do ośmiu. Zobaczcie, które z nich mnie zachwyciły.
Spis treści
Weekend w Poznaniu – koszmary PKP i dlaczego w Starym Browarze nie było klimy?
Krótkie podsumowanie tego wypadu mogłoby wyglądać tak:
- brak wagonu Wars w pociągu IC do Poznania – usłyszałam, że to „wyjątkowa sytuacja”. No cóż PKP dobitnie mi przypomniało o tym co Mama zawsze powtarzała „nie wychodź dziecko z domu bez śniadania” – zapamiętam to sobie teraz na dłużej,
- konferencja dla blogerów w Starym Browarze i brak klimatyzacji w sali wykładowej. Może nie wytrzymała napływu prawie 500 osób? Ale tak jest już kolejny rok z rzędu – niezła wtopa organizatora bo w sobotę w Poznaniu były istne tropiki. Szczerze podziwiam wszystkich, którzy na tej sali wytrzymali cały dzień,
- odwiedzone siedem (osiem) restauracji – z tego najbardziej się cieszę i ten wątek bardziej rozwinę,
- a na koniec brak Warsu i klimy w pociągu z Poznania do Warszawy (a on jechał jeszcze dalej – do Lublina) i współpasażer wietrzący swoje skarpetki, że aż w nosie piekło.
A teraz opowiem Wam co takiego wydarzyło się pomiędzy PKP do Poznania i powrotem w niedzielę do Warszawy – bo dawno tak dobrze się nie bawiłam. Bo był luz i świetnie spędzony czas w towarzystwie Edyty (madameedith.com) i Doty (oneginetatopa.blogspot.com) – bez spiny, pośpiechu i oczekiwań
Poznańskie odkrycia – miejsca nowe
W sobotę, uciekając z tropików w Starym Browarze, poszłyśmy na spacer i na lunch do restauracji Raj i po takiej wyprawie aż wstyd byłoby nie zajść na kawę i sernik do kawiarni La Ruina – na FB znajdziecie je pod nazwą Cafe La Ruina i Raj.
Wiedziałam, że te miejsca słyną z klimatycznego wystroju i dobrego jedzenia a swoją popularnością przyciągają klientów do zapomnianej Śródki. Rzeczywiście – azjatyckie dania w Raju były w punkt – dobrze doprawione i nie szczędzono w nich składników, w tym ziół. La Ruina była dla nas wisienką na torcie – dobra kawa i świetny sernik zwieńczyły ten szybki wypad na lunch.
W sobotę, już wieczorową porą, udało mi się namówić dziewczyny na kolację w Lars Lars & Lars – skandynawskiej restauracji czynnej na terenie City Parku/ Starych Koszar, tuż obok wine baru Mielżyński (pisałam Wam o nim dwa lata temu). Lars Lars & Lars ma przytulne wnętrze, krótkie menu i miłą obsługę – wszystko to co potrzeba aby sympatycznie spędzić wieczór. No jeszcze towarzystwo powinno być dobrane ale to akurat mi się udało.
Z karty wybrałam marynowane śledzie z czerwoną cebulą, czarną ikrą i rzodkiewką (21,00) – o idealnej zwartej konsystencji, odpowiednio przyprawione, po prostu w punkt oraz makaron soba z boczniakami, prażoną cebulką, orzechami i szałwią (32,00) – danie to określę słowem mięsiste, tak bogate było w smak umami. To również była pozycja bardzo dobra, godna polecenia. Na zdjęciu zobaczycie jeszcze czekadełko z sałatką z siekanego jajka – ten skandynawski akcent przewija się w menu jeszcze w Skagen Tost podawanym dodatkowo z krewetkami grenlandzkimi.
W Lars Lars & Lars nie powinniście narzekać na brak dobrze wyselekcjonowanych win czy mocniejszych alkoholi – bar zaopatrzony jest zacnie. Nic tylko pozostaje mi polecić Wam to miejsce – tylko koniecznie zróbcie rezerwacje bo ciasno tam w weekendy.
Weekend w Poznaniu – osiem restauracji w dwa dni – jak to się robi?
Czyli trzy zaplanowane miejsca mamy już za sobą – jak to się stało, że przeszłam przez kolejne pięć. Nie było to takie trudne – restauracje Weranda Family pokazywałam koleżance a że jest ich sztuk trzy to statystyki odwiedzin znacznie wzrosły. W Weranda Caffe wypiłyśmy po lemoniadzie (polecam pietruszkową), z Zielonej Werandy wyszłyśmy zaraz po tym jak okazało się, że na sałaty musimy czekać około 30-45 minut (miejsce to już dwa lata temu zapamiętałam z sałat podawanych w liściach sałaty lodowej – tak, nie przewidziało Wam się, nadal je tu tak podają) a w Weranda lunch & wine stołowałyśmy się i w sobotę i w niedzielę (była najbliżej konferencji – dwa piętra pod salą więc nie było co wybrzydzać).
Chodzą słuchy, że Weranda Family jesienią otworzy lokal również w Warszawie – czekam na to z niecierpliwością
Siódmą odwiedzoną restauracją w ten weekend w Poznaniu była Czerwona Papryka na Starym Rynku – cóż, jak nie macie co ze sobą zrobić o pierwszej w nocy a ewidentnie jest potrzeba jeszcze coś zjeść no i dopić to możecie się tam wybrać na hiszpańskie tapas. Tylko ostrzegam – lokal zamykają o 2:00 więc długo tam nie posiedzicie.
A ostatnią miejscówkę zahaczyłyśmy już przez zupełny przypadek – po drodze, biegnąc na jedną z konferencyjnych prezentacji. Głodne, bo w Zielonej Werandzie w końcu nic nie zjadłyśmy, trafiłyśmy na Tokyo Tey – złapałyśmy gotowe onigiri (polecam z kimchi – tu kosztuje 6,00) i sushi (3,00 – 4,00 zł za sztukę) i pobiegłyśmy do Starego Browaru. Cóż – nie pochwalam takiego jedzenia w pośpiechu ale czasami inaczej się nie da.
Ten intensywny weekend w Poznaniu przypomniał mi jak bardzo lubię to miasto – za dbałość o architekturę, bogatą ofertę gastronomiczną i bliskość do Warszawy. Obym miała więcej pretekstów aby częściej tutaj wracać.
Jak będziesz miała okazję to wpadaj na jeżyce do Brocci, jeśli chodzi o makarony to lepszych tam nie znajdziesz. Mieszka w Poznaniu od 5 lat, ale tam uwielbiam wracać 🙂
Dzięki za podpowiedź – wpadnę jak będzie okazja:)