Laktoowopesco-wegetarianka. Że co?
Za dwa tygodnie minie rok od kiedy nie jem mięsa. Nad taką decyzją zaważyły aspekty moralne, doszły do nich jeszcze obawy zdrowotne (o nich piszę na końcu tego tekstu). W międzyczasie miałam mięsne incydenty (ostatni ponad pół roku temu) a każdy kończył się niestrawnością. To mnie dodatkowo utwierdziło w przekonaniu – mięso mi ewidentnie nie służy. Najważniejsze jednak jest to, że wcale za nim nie tęsknię. Co innego mam z rybami, owocami morza czy jajkami – z nimi rozstać się nie chcę i na razie nie zamierzam. Moje preferencje kulinarne można określić jako laktoowopesco – wegetarianizm. No z taką nazwą łatwo być nie mogło.
Spis treści
Żyję w końcu w kraju, w którym kotlet schabowy, pieczony kurczak czy gulasz wołowy są niemalże daniami narodowymi i obowiązkowymi pozycjami (zaraz po rosole z kury) na niedzielnym stole podczas obiadu u teściowej. W tym samym czasie na restauracyjnych stołach królują wołowe burgery (jeszcze) i steki z sezonowanej wołowiny. Nie narzekam – nie jest przecież tak do końca źle. W każdej niemal restauracji jest choć jedno danie z ryby (niestety łosoś) oraz jedno wegańskie (makaron np. z grzybami). A w większych miastach pojawiają się wegańskie restauracje serwujące wyłącznie kuchnię roślinną.
Dopóki jadam w domu a w restauracjach sama wybieram potrawy wszystko jest OK. Pewne komplikacje pojawiają się podczas tłumaczenia innym, że nie jem mięsa ale weganka ze mnie żadna bo ryby i jajka już tak. Najczęściej jestem wrzucana do jednego worka z weganami i podczas degustacji na talerzu lądują przede mną same warzywa (kiedy inni dostają rybę) albo deser lodowy bez kulki lodów. I znowu muszę tłumaczyć, że nie jem ssaków i ptaków (w zasadzie gadów i płazów też nie ale one i tak nie są w naszym kraju popularne) ale przetwory mleczne, jajka, ryby i owoce morza owszem.
Wegetarianizm ma wiele odmian i warto je znać – tu apeluję do restauratorów o edukację, bo klienci mają różne preferencje kulinarne (o nietolerancjach i alergiach nie wspominając) a przecież gotujcie dla nich. Nie warto zamykać się na rosnące rzesze bezmięsnych klientów. Warto za to wprowadzać do menu urozmaicone potrawy wegetariańskie.
Wegetarianizm – wybrane odmiany
.
.
A oto aspekt zdrowotny przejścia na wegetarianizm
- śmiertelność z powodu chorób układu krążenia występuje u nich rzadziej o 25%,
- mają też o 34% niższe ryzyko śmierci z powodu niedokrwiennej choroby serca,
- rzadziej doświadczają nowotworów jelita grubego i prostaty – odpowiednio o 88% i 54% w stosunku do osób spożywające mięso.
Nic tylko rzucać mięso dla dłuższego życia w zdrowiu.
Źródło danych statystycznych – dane Instytutu Żywności i Żywienia w Warszawie.
.
P.S.
Polecam zapoznanie się również z definicją słowa MIĘSO, które godnie z Dyrektywą UE oznacza „mięśnie szkieletowe ssaków i ptaków uznane za zdatne do spożycia przez człowieka wraz z przyległą tkanką, gdzie ogólna zawartość tłuszczu i tkanki łącznej nie przekracza przyjętych wartości, i kiedy to mięso stanowi składnik innego produktu spożywczego”.
Jak sie zapatrujesz na odstawienie produktow pochodzenia zbozowego, wszystkie ziarna, pieczywo i mączne wytwory? Gdzieś czytałem, ze one powoduja trudna do stracenia otyłość brzuszną, a bardzo bym chciał się takiej pozbyć, jednak jakiś pseudo fitness w domu na dywanie nie daje rady 🙂 Dzieki 🙂
Cześć, odstawienie pszenicy powinno pomóc (sprawdziłam na sobie) ale nie powinnaś zupełnie rezygnować ze zbóż – tam są cenne minerały i pierwiastki. Polecam płatki owsiane i jaglane oraz pieczywo orkiszowe czy makaron orkiszowy. W rozsądnych ilościach są pożyteczne i nie powinny zaszkodzić, Ale podstawa to warzywa i owoce – te pierwsze w przewadze – nawet do 600g dziennie:)
Dziękuję Ci za ten wpis. Od paru miesięcy przechodzę stopniowo na weganizm. Według mnie najgorsze jest chodzenie na imprezy albo obiadki do znajomych i rodziny bo tam zwykle jedynyną opcją dla mnie są sałatki.. Czasami nawet nie.. Trzeba uświadamać społeczeństwo że ludzie mają różne preferencje żywieniowe.
Potwierdzam – podstawa to edukacja otoczenia:) Wiem, że to czasami duża trudność ale trzymam kciuki za wytrwałość:)
Ja tam nikogo do żadnego worka nie wrzucam. Nie obchodzi mnie co jesz,w sensie, że nie narzucam innym swojej diety 🙂 I niech tak zostanie.
Dokładnie – można mówić o zaletach pewnych produktów i wadach innych ale każdy niech decyduje o tym co je 🙂
Podobnie jak Ty jestem laktoowo(długanazwa)pesco-wegetarianką i za każdym razem muszę tłumaczyć co i jak, zamiast zwyczajnie zakończyć na „nie jem mięsa”. No ale cóż, szybkich zmian w kwestii rozeznania w różnych dietach się nie spodziewam, chociaż coraz częściej zauważam, że ludzie powoli zaczynają interesować innymi sposobami odżywania.
Dlatego watro edukować otoczenie a nadejdą czasy oświecenia – mam nadzieję.
Bardzo fajnie i gratuluję, dla zdrowia i wielu zwierząt na pewno lepiej, ale nie powinno się nazywać takiej diety wegetarianizmem, nawet laktoowopesco…cokolwiek. Wegetarianizm jest jeden, oznacza eliminację mięsa, a ryba to też mięso. Przy okazji – witarianizm to eliminacja potraw gotowanych. A tutaj więcej na temat odmian prawdziwego wegetarianizmu https://pl.wikipedia.org/wiki/Wegetarianizm#Odmiany_wegetarianizmu
Pod koniec 2015 poprosiłam o definicję wegetarianizmu pracownika IŻŻ. Oto co dostałam – wegetarianizm „Klasyfikuje się biorąc pod uwagę grupy produktów spożywane w dziennej racji pokarmowej. Wyróżnia się: laktoowopescowegetarianizm, laktoovowegetarianizm, laktowegetarianizm, weganizm. W literaturze spotyka się również frutarianizm, witarianizm oraz makrobiotykę… Bardzo zbliżonym do diety śródziemnomorskiej sposobem żywienia, przez wielu nie uważanym za wegetarianizm jest laktoowopescowegetarianizm – dieta ,,półwegetariańska’’, polegająca na łączeniu wszystkich produktów żywnościowych, z wyjątkiem mięsa i jego przetworów.” Wiec spór o „nie-prawdziwych” wegetarian jedzących ryby jest taki sam jak o wegan którzy jedzą/nie jedzą miodu. A czy Wikipedia jest jedynym poprawnym źródłem informacji? Tu bym się spierała.
Oczywiście, że nie można się opierać na wikipedii, podrzuciłam link, bo dobrze zbiera pewne informacje. Natomiast IŻŻ nie ustala, co jest, a co nie jest mięsem, prawda? Wegetarianizm odrzuca konieczność zabijania zwierzęcia na pokarm, ergo – jedzenie ryb i owoców morza to nie wegetarianizm. „Półwegetarianizm” nie wymaga chyba nawet komentarza, trudno taką nazwę traktować poważnie. Ja nie neguję Twojego sposobu odżywiania jako zdrowego, sama tak jadłam przez 10 lat (przed przejściem na wegetarianizm), ale nie nazywałam się wtedy wegetarianką. Czy jeśli ktoś lubi i spożywa czerwone mięso, a białe i ryby już nie, ma się nazwać półwegetarianinem? Przy okazji, nazywanie rzeczy po imieniu ułatwi zamawianie posiłku w restauracji. Wystarczy powiedzieć „z mięsa jem tylko ryby i owoce morza”.
Mój wywód na blogu miał źródło właśnie w problemach w restauracjach choć definiowanie i na razie nic nie ułatwia. Większość ludzi upraszcza i wrzuca do jednego worka wszystkie rodzaje wegetarianizmu traktując je na równi z weganizmem – tak właśnie nie raz dostałam deser lodowy bez lodów (wyłącznie z przybraniem) albo danie z rybą bez ryby (wyłącznie z dodatkami do niej). A tłumaczenie obrazowo w restauracji zawsze kończy się długim wywodem – i z tym muszę się pogodzić.